Dzisiaj popadnę w banał i jak każdy raczkujący bloger, o tej porze roku, stworzę ranking mojego świątecznego must be. Dlaczego? Po pierwsze nie mam czasu, a po drugie nie mam czasu. Karp sam się nie oporządzi i zakwas na barszcz sam się nie zakwasi. Chciałabym żeby tak wyglądał mój przedświąteczny rozkład jazdy, ale prawda jest bardziej prozaiczna. Mój brak czasu wynika z siedzenia w pracy i (całe szczęście) trochę z małej, przedświątecznej gorączki zakupowej. I żeby lepiej wprowadzić się w przedświąteczny nastrój postanowiłam napisać o tym, co mnie w tej nastrój wprowadza. Będzie banalnie, będzie wtórnie. Możesz tutaj zakończyć czytanie.
Love Actually. Miłosne jeden z dziesięciu. Dziesięć historii, wszystkie osadzone w przedświątecznym, oświetlonym lampkami, Londynie. Bardzo zabawnie, ale gdy trzeba równie wzruszająco. Hugh Grant, Alan Rickman, Liam Neeson, Colin Firth, Bill Nighy, Emma Thomson. Puszczam rynnę absolutnie za każdym razem i nadal nie potrafię wskazać ulubionego fragmentu. Za każdym wybieram inny. Trudno nie napisać też o ścieżce dźwiękowej. Trzy instrumentalne utwory Craiga Armstronga i perełki sprzed dekady takie jak Beach Boys czy Bay City Rollers, nie wspomnę już o All You Need Is Love w wykonaniu gości weselnych w jednej z moich ulubionych (a jakże) scen. Bezwarunkowy numer jeden.
Kevin Sam w Nowym Jorku. Lubię Kevina, lubię święta, lubię tradycje oraz lubię gdy miasto jest cichym bohaterem wydarzeń. Poza tym jestem wdzięczna ludziom od ramówki Polsatu bo film wszedł do kanonu i bez Kevina trochę jak bez barszczu. Chciałam napisać, że trochę jak bez śniegu, ale prawda jest taka, że od co najmniej sześciu lat nie było śniegu na święta i mam małe przeczucie, że pisanie petycji do prezydenta w tej sprawie na poznańskim rynku, sytuacji nie zmieni. Boję się też, że zaraz wejdę na tematy polityczne i miły nastrój szlag jasny trafi. Zatem bez Kevina jak bez barszczu.
Curly Sue. Albo po polsku: Niesforna Zuzia. Wiem, że film nie do końca o świętach ale święta to czas spędzony w gronie rodziny więc chyba nic dziwnego, że kojarzy się w kinem familijnym. Święta to także czas cudów, a więc mamy i rzecz, która absolutnie nie miałaby miejsca w prawdziwym świecie: bogata prawniczka zakochuje się w bezdomnym. To bardziej niesłychane niż zwierzęta mówiące ludzkim głosem i Harry Potter w jednym, a jednak coś podkusiło scenarzystów do takiego banału. Co nie zmienia faktu, że jest to film z mojego dzieciństwa, mielony setki razy na kasecie VHS i wprowadzał mnie w przedświąteczne rozrzewnienie. Wymagałoby to właściwie weryfikacji, bo nie widziałam go od lat, ale trochę się boję, że takich uczuć może już we mnie nie wywołać.
A jeśli chodzi o muzykę:
Christmas Songs by Sinatra. Nie ma drugiego takiego głosu, który wprowadziłby mnie w taki nastrój. Zmusza do myślenia, czy nie powinnam aby urodzić się w latach pięćdziesiątych, za Atlantykiem. Przepraszam, mamo.
Band Aid – Do They Know It’s Christmas. Lubię inicjatywy znanych i lubianych ludzi w szczytnych celach. Święta sprzyjają dobrym uczynkom. Sama wsparłam w tym roku trzy akcje charytatywne. Ciężko nie dać się namówić na zrobienie czegoś dla innych w tym okresie. Jak to mówią na jednym z portali: czuje dobrze człowiek. A z tą piosenką w uszach to już w ogóle jakbym zbawiała świat.
Smith & Burrows – When The The Thames Froze. Tom Smith jest mistrzem w pisaniu prostych, przejmujących tekstów. Odarta z lukrowej, świątecznej otoczki, ale i niesamowicie nastrojowa piosenka. Od razu wybaczysz Tomowi odwołanie grudniowego koncertu.
W pierwszej trójce nie znalazł się Wham! – Last Christmas, ale wymaga wyróżnienia ponieważ co roku otwiera mi sezon świąteczny w połowie listopada, razem z czekoladowym gwiazdorkiem z Goplany.
Poza tym powinnam napisać jeszcze o wspomnianych już gwiazdorkach (tak – gwiazdorkach, czekoladowe święte mikołaje nie brzmią zachęcająco), marcepanie i orzechach włoskich. O świątecznych odcinkach seriali i książkach ale DOPRAWDY, mak sam się nie ukręci. HEHE.
Pani Mruk.