Ma się tylko jedną szansę na zrobienie pierwszego wrażenia dlatego postanowiłam, że na samym początku napiszę, że zaczynanie czegokolwiek wpędza mnie w nadmierną drobiazgowość, wywołuje konsternację oraz nieprzemożną chęć rzucenia tego wszystkiego niepowiemgdzie.
Dlatego wstępu nie będzie ale za to będzie o wstępach nad którymi trudzili się inni. Pisarze, muzycy i scenarzyści. Bo dobrych początków się nie zapomina. Niejedna książka zawładnęła mną po pierwszym zdaniu i niejeden serial, nie zawsze dobry, miał powalające pierwsze ujęcie. Najciężej ta sztuka wychodzi muzykom ale to tylko z mojej winy, ponieważ ja i piosenka musimy się lepiej poznać (co nie znaczy, że w przeszłości to się nie udawało).
Muszę jednak podkreślić, że nie zawsze dobry początek idzie w parze z równie dobrym zakończeniem, dlatego w tym poście nie oceniam całości dzieła, a tylko początki, które na dobre zagościły w moim kanonie.
Panie i Panowie, subiektywny przegląd najlepszych serialowych openingów:
House of Cards. Frank Underwood pochyla się nad potrąconym psem i patrząc nam prosto w oczy mówi o dwóch rodzajach bólu. O takim, który nas wzmacnia i takim, który jest bezużyteczny. Po czym, cały czas patrząc w kamerę, skręca kark zwierzęciu i z obojętnym wyrazem twarzy mówi, że nienawidzi bezużytecznych rzeczy. Po tej scenie ty wiesz i ja wiem, że los amerykańskiego kongresmena z Netflixa pochłonie nas bez reszty.
Lost. Jeden z najdroższych pilotów w historii, a mnie najbardziej zapadła w pamięć pierwsza scena, kiedy Jack Shephard otwiera oczy, a w jego źrenicach odbija się dżungla. Na jego twarzy widać autentyczną dezorientację, czym kupił mnie totalnie. Po obejrzeniu już całej serii wyczytałam, że w pierwszej scenie zasłonięto mu oczy żeby jego reakcje były jak najbardziej naturalne. Strzał w dziesiątkę bo do tego odcinka lubię wracać do dzisiaj.
Twin Peaks. Zanim zadamy sobie po raz pierwszy pytanie o to, kto zabił Laure Palmer, poznajemy okoliczności odnalezienia jej ciała. Atmosfera jak ze snu, który jeszcze nie jest koszmarem ale już wiesz, że zaraz wydarzy się coś bardzo, bardzo złego. A później już tylko:
she’s dead, wrapped in plastic
…i nagle znajdujemy się w samym środku tego koszmaru. Brr, i spokojna noc z głowy.
Mr Robot. Fan minimalizmu taki jak ja musi docenić pierwszą scenę tego serialu. Żadnych filtrów, żadnych ozdobników. Kadr prosto na grupę żarliwie dyskutujących białych kołnierzyków. Wygląda to jak zebranie zarządu dużej korporacji. Przeszklone biuro, najwyższe piętro najwyższego budynku. W tle metropolia. W tym samym czasie narrator snuje teorię o małej grupie ludzi, którzy potajemnie rządzą światem. Najlepsi z najlepszych, samozwańczy bogowie. Widzę początek, przypomina mi się Fight Club i wiem, że serial mną zawojuje.
Utopia. Bardzo mocne otwarcie bardzo mocnego serialu. Ciężko opisać nie zdradzając fabuły. Serial obejrzałam rok temu, a do dzisiaj w mojej głowie na świeżo rozbrzmiewa, z brytyjskim akcentem:
Where is Jessica Hyde
i
Don’t put the gas away yet.
Informacji o anulowaniu serialu po drugim sezonie do dzisiaj nie mogę przeboleć.
I w ten oto przebiegły sposób wykpiłam się z pisania wstępów. Następne wpisy będą już bardziej poważne, obiecuję.
Dobranoc.
Pani Mruk.